W poniedziałek 3 kwietnia w poznańskiej restauracji Fryga
odbył się konkurs Studencki Masterchef, którego organizacji podjęło się Niezależne
Zrzeszenie Studentów. Tak się fajnie złożyło, że otrzymałem zaproszenie do wzięcia udziału w konkursie jako jeden z czterech jurorów. Zaproszenie oczywiście przyjąłem, na konkursie się pojawiłem, a dziś chciałbym podzielić się z Wami moimi odczuciami.
Postanowiłem, że nie będę pisał recenzji ani przygotowywał fotorelacji
z konkursu, ponieważ zrobili to wcześniej pozostali jurorzy. Za pewne dotarło
już do Was mnóstwo zdjęć i komentarzy, więc moim zdaniem, szczegółowe
opisywanie tego wydarzenia mogę sobie darować. Natomiast bardzo chętnie
opowiem o tym, co dla mnie jest najważniejsze, czyli o wrażeniach i
przemyśleniach, które naszły mnie w trakcie i po tym niezwykle
sympatycznym wydarzeniu.
Pierwszą sprawą, która przychodzi mi na myśl, jest kwestia oceny dań. Za
pewne każdy z Was zgodzi się ze mną, że o ile porównywanie zupełnie odmiennych
smaków nie należy do najtrudniejszych czynności, o tyle obiektywna ocena i próba
wyróżnienia tego smaczniejszego może okazać się nie lada wyzwaniem. Ocena smaku czy wyglądu dania to kwestia subiektywna. Każdy z nas ma własny gust i indywidualnie skalibrowane kubki smakowe. Ja na przykład otwarcie przyznaję, że ciasta, desery i wszelkie inne słodkości z reguły nie robią na mnie takiego wrażenia jak tzw. konkrety (należę do tej grupy ludzi, która nad morzem zamiast na gofry woli pójść na kebsa). Mimo
to, podczas „sędziowania” starałem się być obiektywny do bólu. Naprawdę doceniam bezbłędne upieczenie bezy czy samodzielne
przygotowanie ciasta francuskiego. Byłem pod wrażeniem wyglądu wypieków przygotowanych przez studentów oraz ich niepowtarzalnego smaku i uwierzcie mi, że w kilku przypadkach ciasta oceniłem lepiej niż
wytrawne dania.
Myślę, że każde danie konkursowe miało w sobie coś fajnego. Na
mnie największe wrażenie zrobiła tarta z owocami (porzeczki???), masłem
orzechowym i bekonem, która zaskoczyła chyba każdego na sali. Bardzo smakowało
mi również spaghetti bolognese z odrobiną boczku i z sosem na bazie czerwonego wytrawnego wina, ale także
zupa tajska – bardzo smaczna, choć wyjątkowo delikatna jak na ten
dalekowschodni specjał. Jeżeli chodzi o słodkości, to na glebę powaliło mnie
ciasto marchewkowe, które odmieniło moje dotychczasowe postrzeganie tego
wypieku. Uważam, że osoby, które wzięły udział w Studenckim Masterchefie,
podeszły do tematu bardzo profesjonalnie i z pasją, co przełożyło się na wygląd i smak przygotowanych przez nich potraw. Żałuję tylko, że uczestnicy nie mieli możliwości przyrządzenia ich na miejscu - dania przywiezione z domu były po prostu zimne.
A tak z innej beczki, to naprawdę cieszy mnie fakt, że tego typu
wydarzenia w ogóle się odbywają. Moim zdaniem zainteresowanie kuchnią to już nie
chwilowa moda, ale realne zmiany zachodzące w kulinarnych gustach Polaków. Z
resztą już sama popularność blogów kulinarnych utwierdza mnie w przekonaniu, że
coś w tej kwestii zaczyna się dziać. Pamiętam, jak Dominik kiedyś narzekał
na brak wiarygodnych internetowych źródeł informacji o tym, gdzie
warto zjeść w naszym mieście. A dziś? Mamy masę blogów, "fanpejdży" czy innych platform, na których ludzie chętnie dzielą się z innymi swoimi wrażeniami. Do tego coraz więcej osób poprzez swoją pasję (gotowanie, jedzenie, ocenianie knajp), często
w nieświadomy sposób, kreuje nasze nawyki żywieniowe. Coraz to zdrowsze,
smaczniejsze i bardziej wymyślne dania można zjeść już, nie tylko „na mieście”,
ale także w domach. Bo to właśnie na naszych stołach pojawia się coraz więcej
nietuzinkowych, kreatywnych i ambitnych potraw.
Najbardziej zaskakuje mnie fakt, że te nawyki przechodzą nawet na
studentów, którzy z jedzenia ambitnych potraw nigdy (jak dotąd) nie słynęli. Zaskoczony byłem,
gdy jedna z uczestniczek wspomniała, że „teraz może piec, bo na studiach ma
lepszy piekarnik niż w domu”. Osłupiałem, bo nie przypominam sobie, żeby
którykolwiek z moich znajomych w akademiku miał cokolwiek lepszego niż w domu –
a szczególnie w kuchni. Większości wystarczała zwykle mikrofalówka i czajnik. Może jest to delikatny znak, że powoli kończy się era słoików? Może niebawem to nie rodzice
będą przyjmować rosołem i mielonym „zjeżdżające” na weekendy do
domów dzieci? Może to właśnie studenci w akademikach i wynajmowanych
mieszkaniach będą wykwintnymi daniami „karmić” swoich rodziców? ;) ;) ;)
Odczarowywanie mitów zawsze mnie kręciło. Lubię udowadniać, że utarte
stereotypy można obalać jak domki z kart. Lubię, kiedy mogę pokazać środkowy
palec tym, którzy wątpią, nie wierzą, a swoim powątpiewającym zachowaniem
jedynie odbierają motywację. Tym razem cieszę się, że to Wy, uczestnicy
konkursu, obaliliście pewien mit, który od wielu lat zalewa internety i nasze
umysły. Pokazaliście, że student to nie tylko maszynka do przerabiania C2H5OH,
która cały tydzień przeżywa na słoikach z gołąbkami i bigosem, a jedyne wykwintne
danie, jakie potrafi przygotować, to chleb posmarowany nożem. W poniedziałek to
Wy pokazaliście nam wszystkim soczystego „fakera”. I właśnie za to Wam
najbardziej dziękuję.
Wszystkim uczestnikom konkursu jeszcze raz serdecznie gratuluję i
trzymam kciuki za Wasze przyszłe kulinarne podboje! Natomiast organizatorom dziękuję za zaproszenie oraz za trud włożony w przygotowanie Studenckiego Masterchefa. Mam nadzieję, że inicjatywa przetrwa i z roku na rok będzie się cieszyła coraz większym powodzeniem.
~Piotrek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz