Przeglądając blogi kulinarne pewnie nieraz zastanawiacie się, na ile wierzyć ich autorom. Mimo, że szukacie ciekawych rekomendacji, pewnie gdzieś tam z tyłu głowy świta myśl, że właściciel musiał odpowiednio zrewanżować się za zamieszczenie pochlebnych słów o jego restauracji. Czyli krótko : taką recenzję można o kant d... stołu rozbić. Bo jak tu wierzyć w polecenia, gdy takiemu blogerowi tylko o korzyści materialne chodzi? Piszę więc ten tekst, by pokazać Wam, jak to wygląda za kulisami i jakie rzeczywiście profity przynosi prowadzenie niedużego, ale (chyba) już trochę kojarzonego bloga w kręgach gastronomicznych.
Zacznijmy od tego, które restauracje pojawiają się na tym blogu. Otóż do więcej niż połowy knajp wybieram się całkowicie na własną rękę. Właściciele czy managerowie o wizycie dowiadują się najczęściej dopiero w momencie, gdy na fejsbuku czy instagramie pojawia się relacja z odwiedzin. Co istotne, przyjście do restauracji zupełnie incognito daje pełną swobodę w późniejszym wystawieniu opinii. W końcu płacę za jedzenie z własnej kieszeni. Żeby nie było – nie jestem żadnym tyranem, który miażdży knajpy. Jak pewnie zauważyliście, większość opinii, którymi się dzielę, jest przychylna (może stąd te podejrzenia o sponsorowanie postów hehe). Oczywiście wtopy też się zdarzają. W historii prowadzenia bloga zaliczyłem dwa miejsca w Poznaniu, w których było tak źle, że nie było czym knajpy ratować. Takie sytuacje to podwójny kopniak dla blogera, bo raz – wychodzisz z jedzenia niezadowolony, a dwa – przelewanie negatywnych wrażeń do internetu wcale nie jest przyjemne. Na całe szczęście, w solidnej większości przypadków nie grają jedynie drobne szczegóły, a cała reszta chodzi jak w szwajcarskim zegarku. Bo poznańska gastronomia stoi na naprawdę wysokim poziomie. Co jak co, ale w tym całym blogowaniu nic nie sprawia takiej frajdy, jak dzielenie się z pozytywnymi wrażeniami z jedzeniowych wypraw.
Kolejną sprawą są zaproszenia od restauracji. Nie wszystkie przyjmuję, jednak w większości są to ciekawe propozycje. Mówiąc najprościej, takie zaproszenia ułatwiają nadążanie za tym, co gra w gastronomicznym światku. Sezonowa wkładka do menu, nowy szef kuchni czy też zupełnie nowa restauracja – są to okazje, przy których blogerzy otrzymują wolny wstęp do lokalu. Jak wyglądają takie spotkania? Najczęściej wszyscy są usadowieni przy wspólnym stole. Uczestnicy nie odrywają rąk od swoich smartfonów, by nie stracić okazji do zrobienia najlepszego ujęcia kolejnych dań na swojego instagrama. Oczywiście są też branżowe rozmowy o jedzeniu. I choć ciekawie wymienić się wrażeniami z innymi kulinarnymi maniakami, takie spotkania bywają czasem stresujące i nie do końca można je porównać do kolacji, za którą sami płacicie. Inna kwestia, czy takie zaproszenie zobowiązuje do późniejszego lukrowania knajpie w recenzji? Oczywiście nie powinno. Działa to jednak tak, że większość zarzutów wychodzi jeszcze w trakcie kolacji. Szef kuchni czy manager dowiaduje się o tym, co nie do końca zagrało i w efekcie jest przygotowany na to, co później trafi do internetu.
I teraz sprawa, która niektórych zainteresuje pewnie najbardziej. I choć dżentelmenom o pieniądzach debatować nie wypada, to na chwilę odłóżmy zasady na bok. Czy mam profity finansowe z bloga? Zdarza się, że tak. I tu się na chwilę zatrzymajmy. By uprzedzić pytania, wyjaśnijmy podstawową kwestię. Nie piszę tekstów sponsorowanych, choć... swoje na sumieniu też mam. Swego czasu napisałem dwie pochlebne recenzje na życzenie restauracji. Dziś tego żałuję i po czasie te teksty zostały skasowane. Na czym więc polega współpraca z restauracjami? Przede wszystkim, oprócz samego blogowania robię filmy. Gdy dana knajpa zażyczy sobie taką formę reklamy, przychodzę kręcić materiał, który jest składany w krótki klip promocyjny. Naturalnie zamieszczam go też u siebie na fanpejdżu, jednak najprościej mówiąc – wideo jest do użytku restauracji i ma pełne prawo zrobić z nim co zechce. Jeśli pada prośba o stworzenie tekstu, zaznaczam, że chcę mieć wolną rękę co do treści. Na końcu i tak każdy jest zadowolony. Co ma dla mnie znaczenie, współprace z restauracją mają tę przewagę, że pozwalają na gruntowniejsze poznanie danego miejsca. Mam wtedy możliwość poznania załogi, wejścia na kuchnię i zobaczenia, jak to wszystko działa od drugiej strony. Nie ukrywam, że jara mnie to bardzo.
I tak to z grubsza wygląda. Blogowanie ma wiele uroków, jednak całościowo – nie do końca zgrywa się ze utartym schematem, że „jedzo i pijo za darmo”. Stworzenie rzetelnego materiału wymaga sporo czasu i poświęcenia, więc tym bardziej cieszy, gdy knajpy doceniają wkład włożony w bądź co bądź – ich promocję. Bo nawet gdy recenzja nie jest w 100% kolorowa, to ostatecznie – restauracja kończy chociażby z atrakcyjnymi fotkami. A w dzisiejszych czasach –niestety lub stety - dla wielu odbiorców to wystarczająca rekomendacja.
Dominik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz