Przyznaję się bez bicia - wychodząc jeść dość szybko szufladkuję cel swojej kulinarnej wyprawy. Wiem, nie ma się czym chwalić. W końcu szufladkowanie to taka sobie cecha. Chcąc nie chcąc mózg podejmuje za mnie te werdykty. I tak, podczas przeglądania menu już "wiem" czy warto w to brnąć dalej czy się ewakuować. I choć wiele razy zwodziło mnie to na manowce, intuicja dalej narzuca swoje.
Przykłady? Burger w ciemnej bułce, kiszonki i kolorowe szprycery obok siebie w karcie zapalają żarówkę, że knajpa chce być trendy. Ma do tego w końcu pełne prawo. Przewijające się przez całe menu awokado to jakby... umiarkowane zainteresowanie losami naszej planety? Z drugiej strony, co ze stekiem z kalafiora? To chyba przejaw fanatyzmu, choć bardzo kibicuję rozwojowi kuchni roślinnej (ale bez tych dziwnych nazw). A tak na boku, akcje w stylu dwa za jeden? Znaczą mniej więcej tyle, że interes idzie tak sobie, więc trzeba ratować się promocjami.
I już tak na poważnie, chcę tylko powiedzieć, że tożsamość kulinarna to szalenie ważna sprawa, który my, goście restauracji wyczuwamy raczej szybko. Pracuje się na nią już dłużej. A jak to bywa w życiu, najprostsze pomysły przechodzą bokiem. Przez "najprostsze" rozumiem to co lokalne i sezonowe. Mnie na przykład wciąż brakuje w Poznaniu kolejnych miejsc z polską kuchnią, takiej z ułańską fantazją. Ze szczyptą nowatorstwa. W końcu ilu dobrych kucharzy, tyle sposobów na żurek, schabowego i tak dalej. Wierzę, że z każdego oklepanego dania można wykrzesać coś nowego.
I takie zaskoczenie spotkało mnie ostatnio na Jeżycach. Bistro Czary Gary otworzyło się na początku roku, ale przez tego całego wirusa nie mieli z początku dużego pola do działania. Ruszyli ponownie w maju, zatrudniając przy okazji byłego szefa kuchni Papierówki (po drodze była jeszcze Cykoria). To daje nadzieję, że będzie dobrze.
W ogóle podoba mi się powrót do łask lokali typu bistro. Klimat "luźnej elegancji" (tak podpowiada Wikipedia, ale pasuje tu jak ulał), skondensowane menu i nacisk na serwowanie win. Po wejściu do środka uwagę zwracam na prosty i schludny wystrój (wcześniej działał tu sklep mięsny więc było co remontować) i dużo poznańskich akcentów. Jestem zaintrygowany.
Ile miejsc rozpoznasz? |
Fajne mają te krzesła |
W menu króluje najogólniej mówiąc polska-europejska kuchnia, flirtując delikatnie z innymi zakątkami świata. Raz z Bliskim Wschodem (falafel z groszku), innym razem z USA (burger wołowy). Nawet gdy tak się dzieje, finałowe dania sprawiają wrażenie "naszych" przez sezonowe dodatki jak szparagi, pokrzywę czy inne nowalijki. Coś jak w przypadku ostatniej ciuchowej afery pewnej poznańskiej blogerki ubraniowej. Koszulki jej marki były "made in China", ale po tuningu w kraju stawały się "made in Poland". W Czarach Garach nie podejrzewam jednak nikogo o ukryte intencje. Sezonowość jest po prostu ważna. Są wspomniane już świeże szparagi, polskie mięsiste pomidory (jadłem z nich sałatkę to wiem) czy owoce leśne. No i prostota. W każdym daniu występują po dwa-trzy główne składniki.
Jeśli czytając to dobrnęliście do tego momentu, cieszę się bo przechodzimy do konkretów. Testowanie zacząłem od sałatki z pomidorów i sera dojrzewającego (nie pamiętam jakiego). To wiosenna, odświeżająca kubki smakowe kompozycja, w której najciekawszym elementem jest bazyliowo-ogórkowa granita (w oryginale sycylijski mrożony deser). Ciekawe to.
Kolejna część: szczawiowa z jajkiem (przygotowanym w panko) z chrupiacym boczkiem. Tu zaczęło się robić gorąco. Zupa smakowała świetnie. Lekko kwaskowa, ale przełamana sporą słodyczą, z aromatem wędzonki w tle. No i to jajko! Chyba nigdy nie znudzi mi się płynne żółtko.
Najlepsze miało jednak przyjść na końcu. Pieczona dorada w ziołach, obok niej pajda chleba (wypiekanego na miejscu) z charakterną peperonatą. Pod nimi sos na bazie soku z owoców bzu. Na fali uniesienia muszę kolokwialnie: wyrzuciło mnie z wrażenia z kapci. Tak porywającego dania z rybą w roli głównej w tym roku nie jadłem. Ba, jakiegokolwiek dania! I do tego ta cena? 40 złotych za taką doradę to jest hit.
Tak wygląda szczęście |
Uważam, że Czary Gary mają bardzo mocny start. Czuć, że jest pomysł na kuchnię, jest dobre zaplecze kulinarne (szef kuchni z renomą pracujący na dobrym produkcie to złoto). Atmosfera lokalu jest niezobowiązująca (żadne ąę) choć jednocześnie gość po wizycie czuje się dopieszczony. Przy tym wszystkim, ceny wypadają bardzo przyzwoicie. Czego chcieć więcej?
Moja ocena: 5/5
Czary Gary
Kraszewskiego 11
na luźne spotkania, obiad biznesowy i kolację przy winie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz